sobota, 9 sierpnia 2008

Przereklamowana Jericoacoara






Dotarlismy wreszcie na najpiekniejsza plaze swiata (wg programu National Geographic) i 7. najpiekniejsza plaze swiata wg amerykanskiego dziennikarza, ktory w latach 80-tych odkryl to miejsce i umiescil na swojej liscie najpiekniejszych plaz. Do tego momentu Jeri, jak sie ja zdrobniale nazywa, byla mala wioska rybacka, bez elektrycznosci. A teraz jest modnym kurortem turystycznym polnocnego wschodu Brazylii.


Spodziewalismy sie ujrzec niemalze cud swiata - plaze, ktorej uroda powala na kolana. Niestety, spotkalo nas srogie rozczarowanie. Jeri jest tylko jedna z wielu brazylijskich plaz, niczym szczegolnym sie nie wyroznia. No, moze poza swietna reklama. Jeri jest tak znana, ze z calej Brazylii i nie tylka ciagna tu tlumy turystow. W naszej pousadzie spotkalismy Kanadyjczykow, zwabionych slawa tej plazy. My na razie nie odkrylismy nic szczegolnego w tym miejscu.


Dobrodzieju, kajtow tu jak na lekarstwo, wiaterek wieje slaby. Lepsze warunki na kajta panowaly w Cumbuco, o czym wczesniej pisalam.


Dzisiaj pojechalismy na wycieczke jeepem. Przez ruchome wydmy dojechalismy do miejscowosci, ktora 40 lat temu w calosci pokryl piasek i wioska rybacka musiala sie przeniesc w inne miejsce. Wioska nazywa sie Tatajuba. Jest Nowa i Stara Tatajuba. Po starej pozostalo tylko kilka cegiel w piasku i jeden domek Pani Dalmiry, ktora opowiada turystom historie, jak to zawialo Tatajube.


Bylismy tez w knajpie, gdzie stoliki stoja w wodzie, mozna polozyc sie w hamaku w wodzie, zamowic swiezo zlowiona rybe, ktora kucharz upiecze w ciagu kilkunastu minut. Miejsce naprawde nieziemskie, rajskie.


W przewodniku napisali, ze Jericoacoara jest jednym z miejsc, gdzie zycie nocne jest najlepsze w Brazylii. Niestety, znowu rozczarowanie. Po tym, co widzielismy w Sao Luis, zycie nocne Jeri jest slabiutkie. Co z tego, ze jest tu ze sto knajp, skoro polowa z nich swieci pustkami, koncertow jak na lekarstwo, dyskotek nie widzialam. Wieczorem wszyscy schodza sie na wydme zachodzacego slonca, zeby obserwowac zachod sloca, jak sama nazwa wskazuje. Jest wtedy na wydmie z kilksaet osob (patrz zdjecie).


Reasumujac: bedziemy tu 4 dni i az 4 dni. Na razie nie odkrylismy powodu, dla ktorego Jeri jest najpiekniejsza plaza na swiecie. W naszym prywatnym rankingu brazylijskich plaz jest przecietniakiem. A widzielismy juz plaze stanow Bahia, Maranhao i Ceara. Jeri musi sie bardziej postarac, zeby sie wkupic w nasze laski.

Zobaczymy za kilka dni. Damy wam znac, jak idzie Jeri.
A tymczasem uciekamy do knajpy na kolejna porcje caipirinhii, wasze zdrowie, pa!

Zdjecia

1. cala Jeri weszla na wydme zachodzacego slonca
2. polow krewetek

3. knajpa w wodzie

4. jedziemy jeepem przez mangrowce - w porze deszczowej to wszystko jest pod woda

czwartek, 7 sierpnia 2008

Pozegnanie z Sao Luis











Dzisiaj opuszczamy juz Sao Luis, z wielkim zalem.




Nie przypuszczalismy, ze az tak nam sie tu spodoba i zmienimy pierwotny plan wycieczki, zeby tu wrocic. Przyjechalismy tu z Barreirinhas, zamiast jechac dalej do Parnaiby. Delta Parnaiby zostanie na nastepny raz, teraz nie moglismy sie oprzec magnetyzmowi Sao Luis.




Co tu jest takiego niesamowitego?




Klimat tropiku, zyczliwi ludzie, nocne zycie na ulicach, bezpieczenstwo, no i najtansza caipirinha, jaka tu pilismy - za jedyne 3 reale, czyli niecale 5 PLN. Prawdziwa caipirinha, robiona z cachaçy (wodki z trzciny cukrowej), a nie polskiej wodki, chrzczonej woda.




Czesto wracalismy do hotelu po polnocy i nic zlego nas nie spotkalo.








Dzien mozna tu spokojnie przespac, w klimatyzowanym pokoju - bez tego raczej nie da sie wytrzymac. A w nocy wyjsc sie bawic. Kilka dni temu, przed wyjazdem do Barreirinhas trafilismy tu na kilkudniowy festiwal kultury stanu Maranhao. Zespoly z calego stanu zjechaly do Sao Luis, tanczyly i spiewaly na glownym placu miasta. A nieopodal tego placu, na Rua da Estrela, toczy sie glowny nurt nocnego zycia. Knajpy wystawiaja stoliki na ulice, dopiero wtedy miasto ozywa. Czesto w restauracjach sa koncerty na zywo, na pobliskim skwerku grupa capoeiristas tworzy swoja rode. Sklepy z rekodzielem sa otwarte do pozna w nocy, a nuz zmeczony caipirinhami turysta zechce wybrac sie na zakupy :-)




A nad bezpieczenstwem wszystkich czuwa policja turystyczna, moim zdaniem zupelnie tu zbedna. Nie widzielismy ani jednej sytuacji, gdzie bylaby potrzebna ich interwencja.








Slowem, Sao Luis jest wymarzonym miejscem dla poczatkujacych turystow, ktorzy chcieliby poczuc atmosfere kolonialnej Brazylii, tropiku, a jednoczesnie boja sie przemocy, z ktorej slyna wielkie brazylijskie miasta. Tu jest bezpiecznie, i bardzo egzotycznie. Na pewno jeszcze tu kiedys wrocimy.








Jeszcze slowo o ludziach, ktorych spotykalismy w tej podrozy.




Jest tu mnostwo cudzoziemcow, najwiecej Francuzow, troche mniej Wlochow. Z jednym naszym przewodnikiem po parku Lençois doszlismy do wniosku, ze teraz jest druga inwazja francuska na Sao Luis (pierwsza miala miejsce na poczatku XVII wieku).




Sporo osob podrozuje przez kilka miesiecy po Brazylii badz dalej, po calej Ameryce Poludniowej. Spotkalismy Francuzke, ktora ma zamiar byc tu 2 miesiace i objechac samotnie cale Nordeste.




Spotkalismy tez UWAGA, nie zgadniecie kogo - Beara Gryllsa :-) Bear podrozuje samotnie po Ameryce Poludniowej.




Jest tez sobowtor Myrkfy - Myrkfo, jak to czytasz, to wiedz, ze w Barreirinhas masz siostre blizniaczke. Przewinelo sie tez 2 sobowtorow Uryniaka - jakby ktos nie wiedzial, to jest nasz byly sasiad, bardzo specyficzny :-)



Zdjecia:
1-3 Sao Luis - zycie nocne i ulica po tropikalnej ulewie
4. Bear Grylls we wlasnej osobie :-)))

Lencois - wiecej zdjec















Zdjecia:
1. widok z latarni morskiej w malej miejscowosci rybackiej nad rzeka Preguiças
2 i 3. moze te malpy zaprzyjaznilyby sie z naszym Tupkiem? :-)
4. Vassouras, inna wioska rybacka nad rzeka
5. plyniemy rzeka przez mangrowce i wypatrujemy krokodyli
-

środa, 6 sierpnia 2008

Lencois Maranhenses






Park Lencois jest wyjatkowy na skale swiatowa. Jest to ogromny obszar wydm, a podczas pory deszczowej w ich zaglebieniach tworza sie krystalicznie czyste jeziora. Dlatego park warto odwiedzic tuz po porze deszczowej, w lipcu albo sierpniu.

Dla poszukiwaczy przygod organizuje sie kilkudniowe marsze przez wydmy, z noclegami w prymitywnych osadach rybackich.

My wybralismy sie na 2 jednodniowe wycieczki.

Nie trzeba wiele pisac, obejrzyjcie zdjecia.

To jedno z najbardziej niesamowitych miejsc, w jakich bylismy.

Barreirinhas






Miejscowosc Barreirinhas znajduje sie niecale 300 km od Sao Luis i jest punktem wypadowym do parku narodowego Lencois Maranhenses.
Najpierw napisze o Barreirinhas, a w nastepnym poscie o parku Lencois, bo zasluguje na oddzielny watek :-)

W Barreirinhas jest kilka pensjonatow, nasz byl polozony kilka km od centrum nad brzegiem rzeki Preguiças. Preguiça to po portugalsku lenistwo i taka tez jest ta rzeka: leniwa, bez wielkich wirow czy innych sensacji. Gdy jest przyplyw, rzeka zalewa przybrzezny teren, a potem znowu leniwie opada. Jest za to gleboka, na brzegu rosna gaj palmowe i mangrowce. Wyglada to malowniczo i egzotycznie. W mangrowcach mieszkaja krokodyle jacare, o piraniach przewodnik sie nie zajaknal.

Pokoje w naszej pousadzie miescily sie w oddzielnych domkach, kazdy wyposazony w taras i obowiazkowo hamak.
W pousadzie mozna zamowic wycieczki - kilku, jedno albo poldniowe. Jedzie sie na taka wycieczke samochodem terenowym albo lodka. My bylismy na 3 wycieczkach, napisze o nich w osobnym poscie.

W Barreirinhas, podobnie jak w Sao Luis i innych miastach Maranhao, popularnym srodkiem transportu jest mototaksowka, bardzo fajna i tania sprawa. Tylko trudno przewiezc na tym bagaz :-)


Zdjecia:

1. rzeka Preguiças sobie plynie

2. Marek plynie sobie w rzece Preguiças

3. jedziemy na wycieczke - przeprawa przez rzeke

4. znowu rzeka Preguiças

5. zachod slonca nad rzeka

piątek, 1 sierpnia 2008

Alcantara










Alcantara, mala historyczna miejscowosc, jest oddalona o ok. 1,5 h drogi statkiem od stolicy stanu Maranhao, Sao Luiz. Codziennie wyplywa kilka statkow do Alcantara - rano sie plynie, wieczorem sie wraca.
Na przystani w Sao Luiz, podobnie jak w calej Brazylii, nie trzeba sie wielce natrudzic, zeby cokolwiek zalatwic. Ledwo doszlismy do portu, juz podchodzi do nas chlopak z biletami na statek. Nie trzeba szukac informacji ani nic, bilety same do nas przyszly. Przeprawa w jedna strone kosztuje 12 reali od osoby, czyli ok. 20 PLN.
Poniewaz byl akurat odplyw, przewoznik zaladowal szanownych pasazerow do 2 autobusow i zawiozl na inna przystan, gdzie akurat woda byla. A przystan wygladala tak, ze pasazerowie stali na piaszczystej wydmie, do ktorej podplynal statek, zaloga wyrzucila mostek i weszlismy na poklad. Wszyscy oczywiscie rozlokowali sie na gornym pokladzie, skad mozna bylo podziwiac widoki. A przypominalo to rejs po Amazonce - brudnoszara, miejscami zoltawa woda, na brzegach lasy mangrowe.
Upal byl niemilosierny, ale wszyscy dzielnie wytrwali na gornym pokladzie. Z powrotem postanowilismy wracac na dole, gdzie jest klimatyzacja :-)
Na statku czatowalo kilku przewodnikow, ktorzy za jedyne 20 reali od osoby byli gotowi oprowadzic turystow po Alcantara. Grzecznie podziekowalismy, bo wczesniej zakupilismy mape miasteczka z zaznaczonymi obiektami do zwiedzania.

Niestety, jak juz kiedys wspominalam, w Brazylii oznaczenia sa fatalne i fakt, ze cos jest zaznaczone na mapie, niekoniecznie znaczy, ze da sie tam latwo trafic. Szlismy wiec pod gore, jakas bezimienna ulica, gdy nagle dolaczyl sie do nas jakis tubylec. Tak sobie szlismy, milo gawedzac, zaraz zapytalismy go gdzie tu mozna kupic zimne piwo, bo juz ledwo powloczymy nogami ze zmeczenia i upalu. Tubylec zaprowadzil nas do baru z niesamowitym widokiem na zatoke, gdzie stoliki staly w cieniu bananowca. Pobiegl po kelnera i zaraz saczylismy piwo i soczek. Tubylec nazywal sie Balbino i byl lokalnym przewodnikiem turystycznym. Zapytalam sie go z ciekawosci, ile kosztuje jego usluga. 5 reali od osoby! No takiej okazji nie moglismy zmarnowac. I tak Balbino, zwany Buscape, zostal zatrudniony jako nasz przewodnik.

Alcantara jest polozona na stalym ladzie, w przeciwienstwie do Sao Luiz, ktore jest wyspa. W czasach kolonialnych uprawiano tu bawelne, kawe i wyrabiano olej z lokalnych palm - wszystko to oczywiscie rekami niewolnikow. Do dzis zachowalo sie kilka domow wlascicieli niewolnikow, razem z czworakami, w tych budynkach sa teraz muzea. W Alcantara jest mnostwo ruin roznych kosciolow i innych budynkow, na przyklad rezydencji wybudowanej specjalnie na przyjazd cesarza Pedra II, ktory jednak postanowil zatrzymac sie w Sao Luiz i jego rezydencja popadla w ruine.
Na terenie Alcantara znajduje sie rowniez brazylijska baza kosmiczna i stacjonuje tu jednostka wojskowa. Razem z naszym statkiem odplywal po poludniu do Sao Luiz statek z zolnierzami (uwaga, ciacho alert :-)

Teraz slowo o pogodzie. Jest diabelsko goraco, w dodatku jest bardzo wilgotno, jak to przy rowniku. Nigdy jeszcze nie czulismy takiego upalu, po paru minutach splywalismy potem. Na szczescie jest kilka miejsc, gdzie mozna odpoczac w cieniu, na przyklad jedlismy obiad w restauracji, gdzie stoliki staly sobie pod drzewem mango, a do dyspozycji gosci byly hamaki. Oczywiscie skrzystalismy :-)

Z calej tej wyprawy, oprocz fajnych zdjec i milych wrazen, zapamietamy piekielny upal.

Zdjecia:
1. przystan Ponta de Areia w Sao Luiz, skad odplynelismy do Alcantara
2. uliczka w Alcantara
3. zimne piwko w cieniu bananowca smakuje jak nigdzie
4. ruiny kosciola - jedne z wielu w Alcantara
5. jeszcze jedna malownicza uliczka

środa, 30 lipca 2008

Rozne zdjecia






1. i 2. zachod slonca w tropikach
3. Lagoinha - plaza oddalona o 85 km od Fortalezy, slynna ze swojej wydmy wychodzacej w morze, ktora porastaja palmy kokosowe - dojechalismy tam jeepem zwanym buggy
4. nasz hotel w Cumbuco
5. troche rozkoszy w basenie

Sao Luiz




Najpierw wiadomosc do wszystkich, ktorych zaniepokoila wiadomosc o zepsutym samolocie na Wyspach Zielonego Przyladka: Kochani, nie martwcie sie, wszystko jest OK, samolot szczesliwie dolecial do Fortalezy, chociaz z pewnym opoznieniem, ale nie bylo wiecej przygod :-)
Wyspy sa fajne, moze kiedys tam powrocimy...

A teraz dalsze informacje z podrozy:
dzisiaj dolecielismy do Sao Luiz, stolicy stanu Maranhao, ktory graniczy z Amazonia i to sie czuje w powietrzu - jest goraca i wilgotno. Samo miasto Sao Luiz ma niesamowity klimat, ni to tropik, ni to poludnie Europy. W ciagu dnia zycie toczy sie normalnie, a po zachodzie slonca cale towarzystwo przenosi sie w okolice plazy do barow i restauracji. Wlasnie stamtad wracamy, po 3 caipirinhach, miasto wydaje nam sie coraz bardziej kolorowe. Spedzimy tu 2 dni - jeden dzien poswiecimy na spacery po kolonialnych uliczkach Sao Luiz, a drugiego dnia poplyniemy do zabytkowej miejscowosci Alcantara.
Nasz pensjonat (pousada) miesci sie w starym kolonialnym budynku w centrum miasta. Czuje sie klimat handlu niewolnikami i epoki handlu trzcina cukrowa.

Zdjecia:
1. i 2. widok z okna naszej pousady w Sao Luiz
3. taras widokowy na zatoke w Sao Luiz

niedziela, 27 lipca 2008

Pierwszy dzien prawdziwych wakacji


Chociaz wczoraj bylismy gotowi oddac wszystko za powrot do domu, dzisiaj bylo zdecydowanie lepiej.
Nasz hotel jest polozony na samej plazy, wyobrazcie sobie szum palm kokosowych pod oknami, turkus basenu i lazur oceanu tylko pare krokow dalej. Do tego kelnerzy, gotowi na kazde zawolanie przyniesc caipirinhe, ktora kosztuje tu niecale 5 reali, czyli ok. 8 zeta. Czy nie tak wyglada prawdziwy raj na ziemi? :-)
Spedzimy tu 3 dni.
Dzisiaj musielismy odpoczac po wczorajszej ponad 20-godzinnej podrozy i caly dzien siedzielismy nad basenem, spacerowalismy po plazy i praktykowalismy bardzo tutaj popularne nicnierobienie.
Na jutro umowilismy sie z kierowca buggy (taki maly samochodzik bez dachu, w ktorym siedzi sie na gorze na tylnym siedzeniu, a on zasuwa po plazy), ze zabierze nas na calodniowa wycieczke do odleglej o jakies 50 km miejscowosci Lagoinha, ktora slynie z wychodzacej w ocean wydmy, porosnietej palmami. Przekonamy sie, czy przewodnik nie klamie i wyglada to rzeczywiscie tak malowniczo.
Jedyne co nam sie tu nie podoba to strasznie wolny internet i oldskulowy komputer. Nie wiem, czy uda nam sie wrzucic jakies zdjecia, bo przy kazdej probie podlaczenia koncowki z karta, komp sie zamula i odmawia posluszenstwa.

Info dla Dobrodzieja: stad tez mozna kajtem poleciec - jest ich sporo na plazy, a do tego wieje jak cholera. Na pewno do Polski sie uda dotrzec :-)

Ciacho alert: nie ma tu zadnych ciach, chlopaki maja urode podobna do Arabow, generalnie nic ciekawego. Ostatnie ciacha byly widziane na Cabo Verde.

Podroz z przygodami

Jak juz wspominalam, z Lizbony do Fortalezy lecielismy afrykanskimi liniami. Przesiadka na Wyspach Zielonego Przyladka. Najbardziej sie balam ze nie zdazymy na kolejny samolot. Moje obawy potwierdzily sie juz na lotnisku w Lizbonie, bo samolot zamiast o 10.25 wylecial, tzn. mial wyleciec o 11.35. A wylecial jeszcze pozniej, bo widocznie Afrykanczycy sa szczesliwymi ludzmi i czasu nie licza. O 11.35 zaczeli nas dopiero wpuszczac do samolotu. Bylismy najbledszymi twarzami na pokladzie, oprocz nas lecieli prawie sami tubylcy, tzn. tambylcy - z Cabo Verde. Pogodzilismy sie juz z mysla, ze bedziemy nocowac gdzies na plazy na Zielonym Przyladku, gdy nagle tknelo nas, ze przeciez lot z Praia (lotnisko na Cabo Verde) do Fortalezy jest realizowany takim samym samolotem, jak lot z Lizbony do Praia. Ile te linie moga miec takich samych maszyn? Na nasze szczescie okazalo sie, ze jedna! :-)
Wyspa, na ktorej znajduje sie miasto Praia z lotu ptaka przypomina nieurodzajny kawalek suchej czerwonej ziemi, otoczonej oceanem. Gdzie ta plaza (Praia to znaczy plaza)? Zadnej plazy nie widzialam. Malo drzew i roslinnosci, o palmach kokosowych mozna zapomniec.
Dolecielismy na Praia z 2-godzinnym opoznieniem, kolejne 2 godziny doszlo, gdy okazalo sie, ze nie mozemy dalej leciec, bo samolot jest zepsuty. Przez szybe lotniska nie slychac bylo rozmow mechanikow, ale glowny mechanik znaczaco rozkladal rece i bez slow mozna bylo zrozumiec, ze nie jest dobrze. No, ale przynajmniej nie ucieknie nam kolejny samolot, bo jedyny, ktory moglby uciec jest akurat zepsuty.
Nie myslcie sobie, ze czekanie na naprawe samolotu na rajskich z nazwy wyspach jest takie fajne. Mielismy juz dosc czekania (przed 8 rano bylismy na lotnisku Portela w Lizbonie, a teraz mielismy 15:00) Wreszcie glowny mechanik dal znak, ze mozna wsiadac. Marek powiedzial, ze nie wsiada i wraca statkiem do domu. No ale wreszcie odlecielismy do Fortalezy. Czas lotu: 3,5 h.
W Fortalezie niespodzianka: 3 h stania w kolejce do odprawy. Nie dosc, ze celnicy wolno pracowali, to chyba polowa caboverdianczykow miala jakies klopoty z prawem imigracyjnym, bo celnicy wciaz ich sprawdzali, gdzies dzwonili. No ale po odstanych 3 godzinach wsiedlismy wreszcie do taksowki i odjechalismy do naszego raju, czyli miejscowosci Cumbuco pod Fortaleza.

piątek, 25 lipca 2008

Lizbona - dalszy ciag zdjec






1. zamek sw. Jerzego
2. pomnik odkryc geograficznych
3. wieza Torre de Belem
4. Marek na tle klasztoru Mosteiro dos Jeronimos
5. ogrod botaniczny

Lizbona






Od 3 dni jestesmy w Lizbonie, jutro lecimy na prawdziwe wakacje :)
Pisze dopiero teraz, bo internet w naszym hotelu jest strasznie drogi, 5 euro za godzine, a na miescie nie widzielismy zadnych kafejek internetowych.

Pierwszego dnia po przylocie poszlismy tylko zwiedzic okolice, czyli arene bykow. Nawet wczoraj byla jedna corrida, a towarzyszyly jej protesty obroncow zwierzat. My nie poszlismy na corride, chociaz mieszkamy tuz przy samej arenie, dzielnica nazywa sie Campo Pequeno.

Drugiego dnia pojechalismy zwiedzac dzielnice expo. Pojechalismy tam jedna z czterech linii metra, ktore w Lizbonie ma juz 60 lat i na tyle wyglada. Stacje przypominaja dworzec centralny w Warszawie. Tylko ta jedna, ktora sie jedzie na expo, jest w miare ladna.
A w dzielnicy expo, ktora sie nazywa Parque das Naçoes, najpierw poszlismy do oceanarium. Bilet kosztuje 11 euro, ale warto tyle wydac. Zobaczcie zobie zdjecia.
Potem przejechalismy sie kolejka linowa nad brzegiem rzeki Tag i poszlismy na obiad do restauracji rybnej, w ktorej podchodzi sie do akwarium i wybiera plywajace jeszcze danie.

Trzeci dzien spedzilismy poza Lizbona, objechalismy okoliczne atrakcje: miasteczko Sintra i tamtejszy palac, potem najbardziej wysuniety na zachod kraniec Europy (Cabo da Roca), a wracajac minelismy najwieksze w Europie kasyno w Estoril i miejscowosc turystyczna Cascais, gdzie wprawdzie woda w Atlantyku ma max. 18 stopni, ale za to swoj dom ma tu Luis Figo.
Wieczorem poszlismy na zamek Sw. Jerzego, skad rozciaga sie jeden z najladniejszych widokow na Lizbone.

Dzisiaj zwiedzalismy dzielnice Belem, ktora moze sie pochwalic pomnikiem odkryc geograficznych i slynna malownicza wieza (Torre de Belem). Naprzeciwko pomnika jest klasztor Hieronimitow (Mosteiro dos Jeronimos). W tej dzielnicy spotkalismy troche Polakow na wycieczce autokarowej, ale nie integrowalismy sie z nimi.
Wieczorem poszlismy na spacer po centrum turystycznym i kupilismy pare kafelkow do domu. Nie wystarczy tego, zeby wykafelkowac lazienke, ale kilka sie gdzies na scianie przyklei. Portugalia slynie z kafelkow (azulejos), jest tu nawet muzeum kafelkow i wszedzie sie je widzi.

Uwagi koncowe dla kolezanek, spragnionych informacji o ciachach: nie ma za bardzo na czym zawiesic oka, widzialam jednego mozliwego murzyna w metrze. Jednego na 3 dni! Moze ciacha wyjechaly na wakacje... jesli wybraly sie do Brazylii, to je tam spotkam :)

Zdjecia:
1 i 2 - oceanarium
3 - Cabo da Roca
4 - nadmorski kurort Cascais
5 - widok na Lizbone z zamku Sw. Jerzego

środa, 16 lipca 2008

Na własną rękę






Wiele osób reaguje ze zdziwieniem, gdy mówię im, że nigdy nie jeździmy z biurami podróży. Oto kilka rad, jak zorganizować sobie wycieczkę samemu. Niektóre punkty są oczywiste, ale warto je napisać.

  1. Dobre towarzystwo w podróży – rzecz niby banalna, ale nie ma nic gorszego niż ktoś, kto marudzi, że za dużo słońca, za dużo chmur, woda w morzu za słona, góra za wysoka, autobus nie przyjeżdża, plecak za ciężki, hotel nie taki albo sama nie wiem co jeszcze można wymyślić. Jeśli jest odpowiedni towarzysz podróży, można jechać wszędzie i wakacje będą udane.
  2. Określić w przybliżeniu kierunek wyprawy. To ważne, bo od tego momentu trzeba zacząć dokładny rekonesans. My chcieliśmy jechać mniej więcej do Brazylii :)
  3. Oszacować budżet – od tego zależy na ile jedziemy i jaki będzie standard wycieczki. Chociaż i tak na takich trasach połowę kasy pochłania bilet lotniczy.
  4. Zebrać jak najwięcej informacji o celu naszej wyprawy. Żeby było jasne: chodzi o JAK NAJDOKŁADNIEJSZE informacje. Nie wystarczy poczytać w przewodniku o zabytkach w okolicy. My sobie drukujemy mapy z google.maps, po czym dokładnie je opisujemy – w internecie można znaleźć opisy jak gdzie dojechać. W Brazylii są tak beznadziejne oznaczenia, że polskie drogowskazy są w porównaniu z nimi genialne. Jeśli planujemy wypożyczenie samochodu, warto poczytać sobie przepisy drogowe.
  5. Ułożyć plan wyprawy. Najlepiej rozpisać sobie w excelu wycieczkę na poszczególne dni. Lata pracy jako PM przydają się jak nic. W budżetowaniu też :)
  6. Kupić bilet lotniczy. To jest najważniejsze, bo najdroższe. O wynajdywaniu najtańszych połączeń pisze Tierralatina na swoim blogu. Przeczytać, zapamiętać i stosować się.
  7. Zarezerwować hotele, a co najmniej ten jeden, po przylocie. Nie polecam nikomu jeżdżenia po hotelach w obcym mieście, bez wcześniejszej rezerwacji. Można trafić w końcu w beznadziejne miejsce albo strasznie drogie. Większe hotele można rezerwować np. przez stronę booking.com, ale większość tych małych ma swoje strony i adresy mailowe. Spokojnie można do nich pisać. Wiele z nich żąda wcześniejszej zaliczki. Nie polecam przelewów, szczególnie z banku z żubrem do brazylijskiego banku, same opłaty manipulacyjne to wartość jednego noclegu. Lepiej pomarudzić, żeby zrobili rezerwację bez zaliczki, ostatecznie zapłacić kartą kredytową. Niektóre małe pensjonaty, chociaż same nie obsługują terminali, to mają umowy z bankami, gdzie można dokonać pre-autoryzacji karty.
  8. Upewnić się, że są wszystkie niezbędne dokumenty, bilety, paszporty, wizy, oryginalne świstki z ubezpieczalni, karty kredytowe itp. Zrobić listę co trzeba zabrać (czeklistę :) i odhaczać na niej, co się wkłada do walizki.
  9. Nie polecam kupowania przewodników w Polsce. Nie wszystkie też można dostać. Ile ja się nachodziłam za mapą Lizbony, niestety nigdzie nie ma. Za to wszystko, świeżutkie można kupić na miejscu. Najlepszym źródłem informacji przed wyjazdem jest internet. A po przylocie trzeba się wybrać do kiosku/księgarni i kupić przewodniki oraz mapy. Poza tym, nieoceniona jest rada tubylca. Najlepiej ich o wszystko pytać.
  10. Kupić sobie mały (ważne) notes i spisać tam wszystkie najważniejsze informacje, numery e-ticketów, adresy i telefony do hoteli i wszystko, co wydaje nam się istotne. Ja sobie zawsze piszę, czy zapłaciłam już zaliczkę w hotelu, żeby potem nie zapomnieć i nie zapłacić 2x.
  11. Wyobrazić sobie dzień po dniu, co będziemy tam robili i co będzie potrzebne. Spakować te rzeczy. Brakujące dokupić. Można też dokupić na miejscu.
  12. No i jechać, dobrze się bawić i nie martwić się, jeśli coś pójdzie inaczej niż było w planie. W odróżnieniu od wycieczek z biurem, można wprowadzać dowolne modyfikacje i dostosowywać się do bieżącej sytuacji. Sama jestem ciekawa, co nam się tym razem przytrafi :)
Szerokiej drogi!