środa, 30 lipca 2008

Rozne zdjecia






1. i 2. zachod slonca w tropikach
3. Lagoinha - plaza oddalona o 85 km od Fortalezy, slynna ze swojej wydmy wychodzacej w morze, ktora porastaja palmy kokosowe - dojechalismy tam jeepem zwanym buggy
4. nasz hotel w Cumbuco
5. troche rozkoszy w basenie

Sao Luiz




Najpierw wiadomosc do wszystkich, ktorych zaniepokoila wiadomosc o zepsutym samolocie na Wyspach Zielonego Przyladka: Kochani, nie martwcie sie, wszystko jest OK, samolot szczesliwie dolecial do Fortalezy, chociaz z pewnym opoznieniem, ale nie bylo wiecej przygod :-)
Wyspy sa fajne, moze kiedys tam powrocimy...

A teraz dalsze informacje z podrozy:
dzisiaj dolecielismy do Sao Luiz, stolicy stanu Maranhao, ktory graniczy z Amazonia i to sie czuje w powietrzu - jest goraca i wilgotno. Samo miasto Sao Luiz ma niesamowity klimat, ni to tropik, ni to poludnie Europy. W ciagu dnia zycie toczy sie normalnie, a po zachodzie slonca cale towarzystwo przenosi sie w okolice plazy do barow i restauracji. Wlasnie stamtad wracamy, po 3 caipirinhach, miasto wydaje nam sie coraz bardziej kolorowe. Spedzimy tu 2 dni - jeden dzien poswiecimy na spacery po kolonialnych uliczkach Sao Luiz, a drugiego dnia poplyniemy do zabytkowej miejscowosci Alcantara.
Nasz pensjonat (pousada) miesci sie w starym kolonialnym budynku w centrum miasta. Czuje sie klimat handlu niewolnikami i epoki handlu trzcina cukrowa.

Zdjecia:
1. i 2. widok z okna naszej pousady w Sao Luiz
3. taras widokowy na zatoke w Sao Luiz

niedziela, 27 lipca 2008

Pierwszy dzien prawdziwych wakacji


Chociaz wczoraj bylismy gotowi oddac wszystko za powrot do domu, dzisiaj bylo zdecydowanie lepiej.
Nasz hotel jest polozony na samej plazy, wyobrazcie sobie szum palm kokosowych pod oknami, turkus basenu i lazur oceanu tylko pare krokow dalej. Do tego kelnerzy, gotowi na kazde zawolanie przyniesc caipirinhe, ktora kosztuje tu niecale 5 reali, czyli ok. 8 zeta. Czy nie tak wyglada prawdziwy raj na ziemi? :-)
Spedzimy tu 3 dni.
Dzisiaj musielismy odpoczac po wczorajszej ponad 20-godzinnej podrozy i caly dzien siedzielismy nad basenem, spacerowalismy po plazy i praktykowalismy bardzo tutaj popularne nicnierobienie.
Na jutro umowilismy sie z kierowca buggy (taki maly samochodzik bez dachu, w ktorym siedzi sie na gorze na tylnym siedzeniu, a on zasuwa po plazy), ze zabierze nas na calodniowa wycieczke do odleglej o jakies 50 km miejscowosci Lagoinha, ktora slynie z wychodzacej w ocean wydmy, porosnietej palmami. Przekonamy sie, czy przewodnik nie klamie i wyglada to rzeczywiscie tak malowniczo.
Jedyne co nam sie tu nie podoba to strasznie wolny internet i oldskulowy komputer. Nie wiem, czy uda nam sie wrzucic jakies zdjecia, bo przy kazdej probie podlaczenia koncowki z karta, komp sie zamula i odmawia posluszenstwa.

Info dla Dobrodzieja: stad tez mozna kajtem poleciec - jest ich sporo na plazy, a do tego wieje jak cholera. Na pewno do Polski sie uda dotrzec :-)

Ciacho alert: nie ma tu zadnych ciach, chlopaki maja urode podobna do Arabow, generalnie nic ciekawego. Ostatnie ciacha byly widziane na Cabo Verde.

Podroz z przygodami

Jak juz wspominalam, z Lizbony do Fortalezy lecielismy afrykanskimi liniami. Przesiadka na Wyspach Zielonego Przyladka. Najbardziej sie balam ze nie zdazymy na kolejny samolot. Moje obawy potwierdzily sie juz na lotnisku w Lizbonie, bo samolot zamiast o 10.25 wylecial, tzn. mial wyleciec o 11.35. A wylecial jeszcze pozniej, bo widocznie Afrykanczycy sa szczesliwymi ludzmi i czasu nie licza. O 11.35 zaczeli nas dopiero wpuszczac do samolotu. Bylismy najbledszymi twarzami na pokladzie, oprocz nas lecieli prawie sami tubylcy, tzn. tambylcy - z Cabo Verde. Pogodzilismy sie juz z mysla, ze bedziemy nocowac gdzies na plazy na Zielonym Przyladku, gdy nagle tknelo nas, ze przeciez lot z Praia (lotnisko na Cabo Verde) do Fortalezy jest realizowany takim samym samolotem, jak lot z Lizbony do Praia. Ile te linie moga miec takich samych maszyn? Na nasze szczescie okazalo sie, ze jedna! :-)
Wyspa, na ktorej znajduje sie miasto Praia z lotu ptaka przypomina nieurodzajny kawalek suchej czerwonej ziemi, otoczonej oceanem. Gdzie ta plaza (Praia to znaczy plaza)? Zadnej plazy nie widzialam. Malo drzew i roslinnosci, o palmach kokosowych mozna zapomniec.
Dolecielismy na Praia z 2-godzinnym opoznieniem, kolejne 2 godziny doszlo, gdy okazalo sie, ze nie mozemy dalej leciec, bo samolot jest zepsuty. Przez szybe lotniska nie slychac bylo rozmow mechanikow, ale glowny mechanik znaczaco rozkladal rece i bez slow mozna bylo zrozumiec, ze nie jest dobrze. No, ale przynajmniej nie ucieknie nam kolejny samolot, bo jedyny, ktory moglby uciec jest akurat zepsuty.
Nie myslcie sobie, ze czekanie na naprawe samolotu na rajskich z nazwy wyspach jest takie fajne. Mielismy juz dosc czekania (przed 8 rano bylismy na lotnisku Portela w Lizbonie, a teraz mielismy 15:00) Wreszcie glowny mechanik dal znak, ze mozna wsiadac. Marek powiedzial, ze nie wsiada i wraca statkiem do domu. No ale wreszcie odlecielismy do Fortalezy. Czas lotu: 3,5 h.
W Fortalezie niespodzianka: 3 h stania w kolejce do odprawy. Nie dosc, ze celnicy wolno pracowali, to chyba polowa caboverdianczykow miala jakies klopoty z prawem imigracyjnym, bo celnicy wciaz ich sprawdzali, gdzies dzwonili. No ale po odstanych 3 godzinach wsiedlismy wreszcie do taksowki i odjechalismy do naszego raju, czyli miejscowosci Cumbuco pod Fortaleza.

piątek, 25 lipca 2008

Lizbona - dalszy ciag zdjec






1. zamek sw. Jerzego
2. pomnik odkryc geograficznych
3. wieza Torre de Belem
4. Marek na tle klasztoru Mosteiro dos Jeronimos
5. ogrod botaniczny

Lizbona






Od 3 dni jestesmy w Lizbonie, jutro lecimy na prawdziwe wakacje :)
Pisze dopiero teraz, bo internet w naszym hotelu jest strasznie drogi, 5 euro za godzine, a na miescie nie widzielismy zadnych kafejek internetowych.

Pierwszego dnia po przylocie poszlismy tylko zwiedzic okolice, czyli arene bykow. Nawet wczoraj byla jedna corrida, a towarzyszyly jej protesty obroncow zwierzat. My nie poszlismy na corride, chociaz mieszkamy tuz przy samej arenie, dzielnica nazywa sie Campo Pequeno.

Drugiego dnia pojechalismy zwiedzac dzielnice expo. Pojechalismy tam jedna z czterech linii metra, ktore w Lizbonie ma juz 60 lat i na tyle wyglada. Stacje przypominaja dworzec centralny w Warszawie. Tylko ta jedna, ktora sie jedzie na expo, jest w miare ladna.
A w dzielnicy expo, ktora sie nazywa Parque das Naçoes, najpierw poszlismy do oceanarium. Bilet kosztuje 11 euro, ale warto tyle wydac. Zobaczcie zobie zdjecia.
Potem przejechalismy sie kolejka linowa nad brzegiem rzeki Tag i poszlismy na obiad do restauracji rybnej, w ktorej podchodzi sie do akwarium i wybiera plywajace jeszcze danie.

Trzeci dzien spedzilismy poza Lizbona, objechalismy okoliczne atrakcje: miasteczko Sintra i tamtejszy palac, potem najbardziej wysuniety na zachod kraniec Europy (Cabo da Roca), a wracajac minelismy najwieksze w Europie kasyno w Estoril i miejscowosc turystyczna Cascais, gdzie wprawdzie woda w Atlantyku ma max. 18 stopni, ale za to swoj dom ma tu Luis Figo.
Wieczorem poszlismy na zamek Sw. Jerzego, skad rozciaga sie jeden z najladniejszych widokow na Lizbone.

Dzisiaj zwiedzalismy dzielnice Belem, ktora moze sie pochwalic pomnikiem odkryc geograficznych i slynna malownicza wieza (Torre de Belem). Naprzeciwko pomnika jest klasztor Hieronimitow (Mosteiro dos Jeronimos). W tej dzielnicy spotkalismy troche Polakow na wycieczce autokarowej, ale nie integrowalismy sie z nimi.
Wieczorem poszlismy na spacer po centrum turystycznym i kupilismy pare kafelkow do domu. Nie wystarczy tego, zeby wykafelkowac lazienke, ale kilka sie gdzies na scianie przyklei. Portugalia slynie z kafelkow (azulejos), jest tu nawet muzeum kafelkow i wszedzie sie je widzi.

Uwagi koncowe dla kolezanek, spragnionych informacji o ciachach: nie ma za bardzo na czym zawiesic oka, widzialam jednego mozliwego murzyna w metrze. Jednego na 3 dni! Moze ciacha wyjechaly na wakacje... jesli wybraly sie do Brazylii, to je tam spotkam :)

Zdjecia:
1 i 2 - oceanarium
3 - Cabo da Roca
4 - nadmorski kurort Cascais
5 - widok na Lizbone z zamku Sw. Jerzego

środa, 16 lipca 2008

Na własną rękę






Wiele osób reaguje ze zdziwieniem, gdy mówię im, że nigdy nie jeździmy z biurami podróży. Oto kilka rad, jak zorganizować sobie wycieczkę samemu. Niektóre punkty są oczywiste, ale warto je napisać.

  1. Dobre towarzystwo w podróży – rzecz niby banalna, ale nie ma nic gorszego niż ktoś, kto marudzi, że za dużo słońca, za dużo chmur, woda w morzu za słona, góra za wysoka, autobus nie przyjeżdża, plecak za ciężki, hotel nie taki albo sama nie wiem co jeszcze można wymyślić. Jeśli jest odpowiedni towarzysz podróży, można jechać wszędzie i wakacje będą udane.
  2. Określić w przybliżeniu kierunek wyprawy. To ważne, bo od tego momentu trzeba zacząć dokładny rekonesans. My chcieliśmy jechać mniej więcej do Brazylii :)
  3. Oszacować budżet – od tego zależy na ile jedziemy i jaki będzie standard wycieczki. Chociaż i tak na takich trasach połowę kasy pochłania bilet lotniczy.
  4. Zebrać jak najwięcej informacji o celu naszej wyprawy. Żeby było jasne: chodzi o JAK NAJDOKŁADNIEJSZE informacje. Nie wystarczy poczytać w przewodniku o zabytkach w okolicy. My sobie drukujemy mapy z google.maps, po czym dokładnie je opisujemy – w internecie można znaleźć opisy jak gdzie dojechać. W Brazylii są tak beznadziejne oznaczenia, że polskie drogowskazy są w porównaniu z nimi genialne. Jeśli planujemy wypożyczenie samochodu, warto poczytać sobie przepisy drogowe.
  5. Ułożyć plan wyprawy. Najlepiej rozpisać sobie w excelu wycieczkę na poszczególne dni. Lata pracy jako PM przydają się jak nic. W budżetowaniu też :)
  6. Kupić bilet lotniczy. To jest najważniejsze, bo najdroższe. O wynajdywaniu najtańszych połączeń pisze Tierralatina na swoim blogu. Przeczytać, zapamiętać i stosować się.
  7. Zarezerwować hotele, a co najmniej ten jeden, po przylocie. Nie polecam nikomu jeżdżenia po hotelach w obcym mieście, bez wcześniejszej rezerwacji. Można trafić w końcu w beznadziejne miejsce albo strasznie drogie. Większe hotele można rezerwować np. przez stronę booking.com, ale większość tych małych ma swoje strony i adresy mailowe. Spokojnie można do nich pisać. Wiele z nich żąda wcześniejszej zaliczki. Nie polecam przelewów, szczególnie z banku z żubrem do brazylijskiego banku, same opłaty manipulacyjne to wartość jednego noclegu. Lepiej pomarudzić, żeby zrobili rezerwację bez zaliczki, ostatecznie zapłacić kartą kredytową. Niektóre małe pensjonaty, chociaż same nie obsługują terminali, to mają umowy z bankami, gdzie można dokonać pre-autoryzacji karty.
  8. Upewnić się, że są wszystkie niezbędne dokumenty, bilety, paszporty, wizy, oryginalne świstki z ubezpieczalni, karty kredytowe itp. Zrobić listę co trzeba zabrać (czeklistę :) i odhaczać na niej, co się wkłada do walizki.
  9. Nie polecam kupowania przewodników w Polsce. Nie wszystkie też można dostać. Ile ja się nachodziłam za mapą Lizbony, niestety nigdzie nie ma. Za to wszystko, świeżutkie można kupić na miejscu. Najlepszym źródłem informacji przed wyjazdem jest internet. A po przylocie trzeba się wybrać do kiosku/księgarni i kupić przewodniki oraz mapy. Poza tym, nieoceniona jest rada tubylca. Najlepiej ich o wszystko pytać.
  10. Kupić sobie mały (ważne) notes i spisać tam wszystkie najważniejsze informacje, numery e-ticketów, adresy i telefony do hoteli i wszystko, co wydaje nam się istotne. Ja sobie zawsze piszę, czy zapłaciłam już zaliczkę w hotelu, żeby potem nie zapomnieć i nie zapłacić 2x.
  11. Wyobrazić sobie dzień po dniu, co będziemy tam robili i co będzie potrzebne. Spakować te rzeczy. Brakujące dokupić. Można też dokupić na miejscu.
  12. No i jechać, dobrze się bawić i nie martwić się, jeśli coś pójdzie inaczej niż było w planie. W odróżnieniu od wycieczek z biurem, można wprowadzać dowolne modyfikacje i dostosowywać się do bieżącej sytuacji. Sama jestem ciekawa, co nam się tym razem przytrafi :)
Szerokiej drogi!

poniedziałek, 14 lipca 2008

O Nordeste






Nordeste - to region Brazylii (północny wschód), składa się z 9 stanów. Na mapie zaznaczone na pomarańczowo.

Największy i najbardziej wyjątkowy z nich to Bahia (na mapie BA). Dlaczego wyjątkowy? To do wybrzeży Bahia przybyła flota Pedro Alvaresa Cabrala, uznawanego za odkrywcę Brazylii. Obecna stolica stanu, Salvador, był pierwszą stolicą Brazylii - było to w czasach, gdy największą rolę w gospodarce portugalskiej kolonii odgrywała trzcina cukrowa. Potem na południu kraju zaczęto uprawiać kawę i stolica została przeniesiona do Rio de Janeiro. Bahia to najczarniejszy z brazylijskich stanów, pod względem koloru skóry jego mieszkańców i wpływu niewolników na wszystkie aspekty życia: kulturę, kuchnię, religię. Wszystko jest ze sobą tak genialnie wymieszane, że moim zdaniem nie ma nic bardziej brazylijskiego niż taka mieszanka, mistura fina.

2 lata temu udało nam się zwiedzić połowę Bahia, która jest 2,5x większa niż Polska i w 3 tygodnie nie dało się zobaczyć absolutnie nic więcej. Kiedyś trzeba wrócić i dokończyć dzieła :)

A tymczasem wybieramy się na północ Nordeste. Zobaczymy po kawałku z 3 stanów: Ceara, Piaui i Maranhao.

Stolica stanu Ceara (CE), Fortaleza, jest znana w Polsce z tego, że latają tam tanie czartery z biur podróży. W lutym można za 3,4-4 tys. polecieć tam na 2 tyg.
Poza tym, ok. 200 km od Fortalezy znajduje się najpiękniejsza ponoć plaża świata, Jericoacoara.
Kolejna atrakcja, tym razem tylko kilkanaście km od Fortalezy to największy w Ameryce Łacińskiej park wodny - Beach Park.
W Brazylii wiele rzeczy jest największe w Ameryce Łacińskiej :-)

Po sąsiedzku ze stanem Ceara leży stan Piaui (PI). W Polsce z niczego nie słynie. My tam odwiedzimy deltę rzeki Parnaiba (lokalna nazwa jest pełna większego rozmachu: Delta Ameryk, Delta das Americas) oraz park krajowy Siedem Miast (Sete Cidades), owe miasta to po prostu formacje skalne.

Stan Maranhao (MA) graniczy z Amazonią. Jego stolica (Maranhao, a nie Amazonii) Sao Luis została w XVI w. podbita przez Francuzów. Nie zabawili tu długo, bo zaraz zostali wyrzuceni przez Portugalczyków i po Francuzach została tylko nazwa: Sao Luis ku czci króla Ludwika XIII. Dziś mozna tu pozwiedzać starówkę w stylu kolonialnym.
Z Sao Luis płynie się promem 1 h do zabytkowego miasteczka Alcantara.

W stanie Maranhao największą chyba atrakcją jest Park Narodowy Lencois Maranhenses, gdzie można sobie obejrzeć bezkresne tereny wydm, w zagłębieniach których tworzą się jeziora. Widok jest nieziemski. Niektórzy mówią, że księżycowy.

Gdy już odwiedzimy te wszystkie niesamowite miejsca, na kolejną wyprawę zostanie nam środek regionu Nordeste. Najbardziej nie mogę się doczekać aż postawię nogę na końcu świata, czyli w stanie Pernambuco. No, ale to za parę lat :)

Trasa wycieczki




W styczniu zaczęliśmy się zastanawiać nad tegorocznymi wakacjami. Ja chciałam jakiekolwiek ciepłe kraje, Marek jakieś miłe, przytulne, najlepiej znajome miejsce (może być w Bahia). To ON zaproponował Brazylię, żeby nie było, że ZNOWU go tam ciągnę. Nie trzeba mi było 2x powtarzać, od razu zabrałam się za obmyślanie wycieczki.

Braliśmy pod uwagę następujące opcje:
- Rio de Janeiro - odpadło ze względu na epidemię dengi (taka szkoda, już się widziałam na Copacabanie, wynajęcie mieszkania w tej dzielnicy z panoramicznym widokiem na morze kosztuje śmieszne pieniądze, już byłam w kontakcie z Apartment Rio czy jakoś tak)
- Bahia - wiadomo, znajome stare kąty - odpadło z tego właśnie względu, trzeba zobaczyć coś nowego, a nie po raz setny spacerować po Pelourinho, jakkolwiek boskie by nie było
- wycieczka z biurem podróży - o zgrozo! - na szczęście szybko mi przeszło, bo 2 tyg. za 15 tys. (za 2 os.) to rozbój w biały dzień, a nie żadna oferta, za tyle to można tam miesiąc siedzieć

Po licznych przymiarkach i zmianach trasy, ok. 2 miesiące temu udało nam się ustalić ostateczną wersję. Bardzo pomogła nam w tym pani z biura Itaki, gdzie chcieliśmy wykupić bilet na sam lot czarterowy na trasie Warszawa - Fortaleza. Pani uprzejmie nas przyjęła, obiecała zorientować sie w możliwości wykupienia takiego biletu, a potem zaproponowała normalny przelot, nie czarter, za ok. 5500 tys. za osobę.
No tyle kasy to ja nie wydam!

Poszukałam najtańszych opcji i okazało się, że najlepszy pod każdym względem będzie wylot z Lizbony. A ponieważ do Lizbony jakoś się trzeba dostać, to przy okazji zostaniemy tam na kilkudniowe zwiedzanie.

Oto nasza pełna trasa:
22 lipca - wylot z Warszawy do Lizbony
26 lipca - wylot z Lizbony do Fortalezy (lot liniami zielonoprzylądkowymi, czyli afrykańskimi, z przesiadką na jednej z tych wysp - nie ukrywam, że mam pewne obawy)
30 lipca - przelot z Fortalezy do Sao Luis, stolicy stanu Maranhao
2 sierpnia - 12 sierpnia - powrót wypożyczonym samochodem z Sao Luis do Fortalezy, po drodze zwiedzając wszystko, co mam napisane w przewodniku; trasa przejazdu: ok. 1000 km
16 sierpnia - wylot do Lizbony
18 sierpnia 2 w nocy - wylot z Lizbony do Warszawy
18 sierpnia koło południa - zameldowanie we własnym domu