piątek, 1 sierpnia 2008

Alcantara










Alcantara, mala historyczna miejscowosc, jest oddalona o ok. 1,5 h drogi statkiem od stolicy stanu Maranhao, Sao Luiz. Codziennie wyplywa kilka statkow do Alcantara - rano sie plynie, wieczorem sie wraca.
Na przystani w Sao Luiz, podobnie jak w calej Brazylii, nie trzeba sie wielce natrudzic, zeby cokolwiek zalatwic. Ledwo doszlismy do portu, juz podchodzi do nas chlopak z biletami na statek. Nie trzeba szukac informacji ani nic, bilety same do nas przyszly. Przeprawa w jedna strone kosztuje 12 reali od osoby, czyli ok. 20 PLN.
Poniewaz byl akurat odplyw, przewoznik zaladowal szanownych pasazerow do 2 autobusow i zawiozl na inna przystan, gdzie akurat woda byla. A przystan wygladala tak, ze pasazerowie stali na piaszczystej wydmie, do ktorej podplynal statek, zaloga wyrzucila mostek i weszlismy na poklad. Wszyscy oczywiscie rozlokowali sie na gornym pokladzie, skad mozna bylo podziwiac widoki. A przypominalo to rejs po Amazonce - brudnoszara, miejscami zoltawa woda, na brzegach lasy mangrowe.
Upal byl niemilosierny, ale wszyscy dzielnie wytrwali na gornym pokladzie. Z powrotem postanowilismy wracac na dole, gdzie jest klimatyzacja :-)
Na statku czatowalo kilku przewodnikow, ktorzy za jedyne 20 reali od osoby byli gotowi oprowadzic turystow po Alcantara. Grzecznie podziekowalismy, bo wczesniej zakupilismy mape miasteczka z zaznaczonymi obiektami do zwiedzania.

Niestety, jak juz kiedys wspominalam, w Brazylii oznaczenia sa fatalne i fakt, ze cos jest zaznaczone na mapie, niekoniecznie znaczy, ze da sie tam latwo trafic. Szlismy wiec pod gore, jakas bezimienna ulica, gdy nagle dolaczyl sie do nas jakis tubylec. Tak sobie szlismy, milo gawedzac, zaraz zapytalismy go gdzie tu mozna kupic zimne piwo, bo juz ledwo powloczymy nogami ze zmeczenia i upalu. Tubylec zaprowadzil nas do baru z niesamowitym widokiem na zatoke, gdzie stoliki staly w cieniu bananowca. Pobiegl po kelnera i zaraz saczylismy piwo i soczek. Tubylec nazywal sie Balbino i byl lokalnym przewodnikiem turystycznym. Zapytalam sie go z ciekawosci, ile kosztuje jego usluga. 5 reali od osoby! No takiej okazji nie moglismy zmarnowac. I tak Balbino, zwany Buscape, zostal zatrudniony jako nasz przewodnik.

Alcantara jest polozona na stalym ladzie, w przeciwienstwie do Sao Luiz, ktore jest wyspa. W czasach kolonialnych uprawiano tu bawelne, kawe i wyrabiano olej z lokalnych palm - wszystko to oczywiscie rekami niewolnikow. Do dzis zachowalo sie kilka domow wlascicieli niewolnikow, razem z czworakami, w tych budynkach sa teraz muzea. W Alcantara jest mnostwo ruin roznych kosciolow i innych budynkow, na przyklad rezydencji wybudowanej specjalnie na przyjazd cesarza Pedra II, ktory jednak postanowil zatrzymac sie w Sao Luiz i jego rezydencja popadla w ruine.
Na terenie Alcantara znajduje sie rowniez brazylijska baza kosmiczna i stacjonuje tu jednostka wojskowa. Razem z naszym statkiem odplywal po poludniu do Sao Luiz statek z zolnierzami (uwaga, ciacho alert :-)

Teraz slowo o pogodzie. Jest diabelsko goraco, w dodatku jest bardzo wilgotno, jak to przy rowniku. Nigdy jeszcze nie czulismy takiego upalu, po paru minutach splywalismy potem. Na szczescie jest kilka miejsc, gdzie mozna odpoczac w cieniu, na przyklad jedlismy obiad w restauracji, gdzie stoliki staly sobie pod drzewem mango, a do dyspozycji gosci byly hamaki. Oczywiscie skrzystalismy :-)

Z calej tej wyprawy, oprocz fajnych zdjec i milych wrazen, zapamietamy piekielny upal.

Zdjecia:
1. przystan Ponta de Areia w Sao Luiz, skad odplynelismy do Alcantara
2. uliczka w Alcantara
3. zimne piwko w cieniu bananowca smakuje jak nigdzie
4. ruiny kosciola - jedne z wielu w Alcantara
5. jeszcze jedna malownicza uliczka

Brak komentarzy: