niedziela, 27 lipca 2008

Podroz z przygodami

Jak juz wspominalam, z Lizbony do Fortalezy lecielismy afrykanskimi liniami. Przesiadka na Wyspach Zielonego Przyladka. Najbardziej sie balam ze nie zdazymy na kolejny samolot. Moje obawy potwierdzily sie juz na lotnisku w Lizbonie, bo samolot zamiast o 10.25 wylecial, tzn. mial wyleciec o 11.35. A wylecial jeszcze pozniej, bo widocznie Afrykanczycy sa szczesliwymi ludzmi i czasu nie licza. O 11.35 zaczeli nas dopiero wpuszczac do samolotu. Bylismy najbledszymi twarzami na pokladzie, oprocz nas lecieli prawie sami tubylcy, tzn. tambylcy - z Cabo Verde. Pogodzilismy sie juz z mysla, ze bedziemy nocowac gdzies na plazy na Zielonym Przyladku, gdy nagle tknelo nas, ze przeciez lot z Praia (lotnisko na Cabo Verde) do Fortalezy jest realizowany takim samym samolotem, jak lot z Lizbony do Praia. Ile te linie moga miec takich samych maszyn? Na nasze szczescie okazalo sie, ze jedna! :-)
Wyspa, na ktorej znajduje sie miasto Praia z lotu ptaka przypomina nieurodzajny kawalek suchej czerwonej ziemi, otoczonej oceanem. Gdzie ta plaza (Praia to znaczy plaza)? Zadnej plazy nie widzialam. Malo drzew i roslinnosci, o palmach kokosowych mozna zapomniec.
Dolecielismy na Praia z 2-godzinnym opoznieniem, kolejne 2 godziny doszlo, gdy okazalo sie, ze nie mozemy dalej leciec, bo samolot jest zepsuty. Przez szybe lotniska nie slychac bylo rozmow mechanikow, ale glowny mechanik znaczaco rozkladal rece i bez slow mozna bylo zrozumiec, ze nie jest dobrze. No, ale przynajmniej nie ucieknie nam kolejny samolot, bo jedyny, ktory moglby uciec jest akurat zepsuty.
Nie myslcie sobie, ze czekanie na naprawe samolotu na rajskich z nazwy wyspach jest takie fajne. Mielismy juz dosc czekania (przed 8 rano bylismy na lotnisku Portela w Lizbonie, a teraz mielismy 15:00) Wreszcie glowny mechanik dal znak, ze mozna wsiadac. Marek powiedzial, ze nie wsiada i wraca statkiem do domu. No ale wreszcie odlecielismy do Fortalezy. Czas lotu: 3,5 h.
W Fortalezie niespodzianka: 3 h stania w kolejce do odprawy. Nie dosc, ze celnicy wolno pracowali, to chyba polowa caboverdianczykow miala jakies klopoty z prawem imigracyjnym, bo celnicy wciaz ich sprawdzali, gdzies dzwonili. No ale po odstanych 3 godzinach wsiedlismy wreszcie do taksowki i odjechalismy do naszego raju, czyli miejscowosci Cumbuco pod Fortaleza.

Brak komentarzy: